W wierze w Boga łatwo jest zatrzymać się na ustalonym zestawie prawd, przyjmowanych w myślach i od czasu do czasu wyznawanych głośno, choć bez konsekwencji.
Rzeczywiście, Bóg sprowadzony do pewnego zbioru twierdzeń, staje się odległy i nie musi mieć nic wspólnego z naszym życiorysem. Credo daje poczucie porządku w myślach, daje też zgubną i pozorną pewność. Tam gdzie prawdy wiary zazębiają się z naszym życiem, zwłaszcza z najboleśniejszymi prawdami życia, destyluje się nasze prawdziwe credo.
Jeszcze wiara w to, że “Duch Święty pochodzi od Ojca i Syna”, nie musi wywoływać żadnego głębszego wrażenia. Ale na przykład “Wierzę w Kościół powszechny”, przy fałszującym organiście, nudzącym kaznodziei i opryskliwym zakrystianie – to już dziękuję bardzo. Lepiej wiać w te pędy, niż udawać, że tu się kryje jakaś ważna tajemnica.
Tym bardziej nasze credo zaczyna drżeć i trząść się gdy przychodzi drugi raz z rzędu tego samego dnia przebaczyć temu samemu bęcwałowi, mając w perspektywie, że zapewne jeszcze 75 razy zdolny jest nas doprowadzić do szału. A do tego jeszcze dochodzi miłość bliźniego, dobierająca się do naszych kieszeni i rzeczy, uszczuplając ich wartość. A do tego jeszcze musi nas obchodzić cały brzydki świat, nad którym trzeba pracować, żeby choć trochę przypominał Królestwo Boże (to z listy: Zadania Specjalne).
Być może naprawdę wierzę tylko w to, czego nawet po cichu nie umiałbym wyznać.