Czwartek 26 kwietnia 2012
Wyznawałem już wiele razy, że kocham zmartwychwstanie. I pomyślałem sobie, że niezwykle ważnym argumentem za prawdą i sensem mojej wiary jest Kościół. Mogłem przyjrzeć się ciału i duszy Kościoła w wielu miejscach w Polsce i na świecie i trochę otarłem się o Jego tajemnicę, która podpowiada mi, że „coś w tym jest”. Mam jakąś głęboką pewność, że to „coś” jest mocą zmartwychwstania.
Spotkałem proboszcza, wiekowego, który duszpasterzując w tej samej parafii, przez 30 lat chodził w jednej i tej samej sutannie. Codziennie rano, zaraz po szóstej obchodził dookoła swój kościółek z brewiarzem w ręku. Taki prosty znak Wielkiej Obecności.
Podobne doświadczenie miałem gdzieś w środku Gruzji. Kraj ateizowany przez ponad 70 lat, zamknięte cerkwie, więzieni księża i mnisi, skazywani na łagry lub rozstrzeliwani. Kilka lat temu we wsi natykam się na klasztor pełen młodych mężczyzn, miejsce tłumnie odwiedzane przez Gruzinów, którzy przychodzą i przyjeżdżają tam po porady duchowe lub błogosławieństwo. Tak jakby wszystko działo się zupełnie gdzie indziej, a tu tylko jakiś cień.
Zapewne macie podobne doświadczenia. Niby nic nadzwyczajnego, jakiś ksiądz, mnich, klasztor, może krzyż przy drodze. Kościół w prostych, ale prawdziwych znakach. A za tymi znakami Coś Więcej. Dla mnie Moc Zmartwychwstania.