Wtorek 10 stycznia 2011
Na wschodnim krańcu Unii Europejskiej (krainy dobrobytu i pomyślności), w Lublinie, gdzie mieszkam i pracuję, kilkanaście dni temu właściciele firmy produkującej całkiem niezłe buty, zwolnili wszystkich ponad 140 pracowników. W większości były to kobiety, niektóre pracujące tam od 30 i więcej lat. Pracowały dobrze, buty kupowali na przykład górnicy z Bogdanki czy żołnierze.
Parę lat temu firma weszła na giełdę i zamieniła się w akcje, co od czasu rozpanoszenia się u nas Wolnego Rynku, bywa przyjmowane za znak postępu i rozwoju. Akcje kupował ten, kto miał pieniądze i tak – pomijając długi łańcuszek, kto i za ile kupował i sprzedawał kolejne pakiety akcji – znalazły się w rękach majętnych ludzi, ale niekoniecznie biegłych w kwestii butów. Z tego, co wiem, rozeznanie owych zarządców w przedmiotowej materii oscyluje na poziomie odróżniania buta od butiku. Nietrafione działania zaczęły prowadzić do coraz większych strat, a w efekcie pod koniec 2011 roku zaowocowały pomysłem likwidacji firmy i sprzedaży jej mienia. Ludzie stracili pracę, chociaż pracowali dobrze. Na mój prosty chłopski rozum, pracę powinni stracić ci, którzy źle pracowali (zarządzali), czyli zarząd firmy. No, ale Wolny Rynek nie podziela zasad Chłopskiego Rozumu.
Budynki firmy stoją w bardzo atrakcyjnym miejscu, likwidator sprzeda je po dobrej cenie. Z tego zysku da po parę złotych zwolnionym pracownikom (którzy pracowali dobrze). Część pracowników zaprotestowała, wdarła się na teren Ich Firmy (w której dobrze pracowali przez wiele lat) i okupowała firmę, domagając się trochę większej sprawiedliwości. W czasie protestu wypadła Uroczystość Trzech Króli i jeszcze niedziela. Zostałem poproszony – z jeszcze innym księdzem – o odprawienie mszy świętej, bo naród pracujący, wiadomo, jest pobożny. Zarząd firmy odmówił dwukrotnie, proponując dwa wyjścia. Mogli podstawić autokary i przewieźć strajkujących (na koszt firmy) do najbliższego kościoła, w tę i z powrotem. Choć, z powrotem oznaczałoby pod bramę firmy, bo wiadomo, iż głównym celem zarządu (źle pracującego, bo źle zarządzającego) było i jest nadal, wykurzenie kłopotliwych protestujących z pomieszczeń firmy. Kto by chciał kupić atrakcyjnie położone budynki z mało atrakcyjnymi strajkującymi? Drugi wariant, zaproponowany przez zarząd był taki, żeby biskup dał dyspensę od obowiązku uczestnictwa w dni święte we mszy świętej, „z uzasadnionego powodu”. Wariant, najprostszy, ten z odprawieniem mszy świętej na terenie firmy, dla protestujących, był nie do przyjęcia dla zarządu (źle pracującego, bo źle zarządzającego).
Teren firmy otoczony jest metalowymi i średnio wysokimi barierkami, nikt normalnie tam nie przejdzie. Obliczyłem, że wysokość tej zapory jest o połowę niższa od Muru Stoczni w Gdańsku, który w roku 1980 przeskoczył Lech Wałęsa. Ale Lech już w latach posunięty i może mniej skoczny. I nie ma komu skoczyć.
A trzeba, żeby ktoś przeskoczył barierki w lubelskiej firmie, i po Bożemu, dał w mordę Wolnemu Rynkowi. Bo przecież, że nie Zarządowi Firmy, który źle pracował, bo źle zarządzał