Wtorek 6 września 2011
Bardzo często rankiem nucę sobie pieśń Franciszka Karpińskiego. Wszystko się w niej zgadza.
Najpierw nawet słabe ucho wychwytuje chorał stworzenia – Tobie ziemia, Tobie morze, Tobie śpiewa żywioł wszelki. Dodaję do tego deszcze, wiatry, mgły i księżyc (już prawie w pierwszej jesiennej pełni).
Potem idzie człowiek, „który bez miary obsypany Twymi dary”, człowiek, zatem i ja. I to także prawda. Kto by nie czuł piękna życia, uroku istnienia, cudu oddychania i choćby wymachiwania rękami. Do tego jeszcze świadomość skąd się idzie i dokąd zmierza – „coś go stworzył i ocalił”.
Ledwie oczy przetrzeć zdołam, wnet do mego Pana wołam, do mego Boga na niebie i szukam Go koło siebie. Przecież, jak czytam w Piśmie, „W Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy” (Dzieje Apostolskie). My się jeszcze obudzili, byśmy Cię Boże chwalili.
Po to żyjemy, po to wstajemy, po to zasypiamy. I dziś i jutro.
Kiedy ranne wstają zorze,
Tobie ziemia, Tobie morze,
Tobie śpiewa żywioł wszelki,
Bądź pochwalon, Boże wielki!
A człowiek, który bez miary,
Obsypany Twymi dary,
Coś go stworzył i oca1ił,
A czemuż by Cię nie chwalił?
Ledwie oczy przetrzeć zdołam,
Wnet do mego Pana wołam,
Do mego Boga na niebie,
I szukam Go koło siebie.
Wielu snem śmierci upadli,
Co się wczoraj spać pokładli,
My się jeszcze obudzili,
Byśmy Cię, Boże chwalili,