Sobota 21 maja 2011
Prawie dokładnie rok temu Wielka Woda zalała Powiśle, Wilków i okolice, Sandomierz, potem rejon Płocka. Powódź. Niedawno znów byłem u powodzian. Przed wyborami niewykluczone, że pojawią się tam politycy, tak jak stawali na wałach, w roboczych uniformach, przed ubiegłorocznymi zmaganiami o fotele samorządowe.
Powodzianom jest źle i będzie tak jeszcze przez kilka lat. Skutki Wielkiej Wody widać do dziś, nie tylko w postaci brudu i szarości. Do końca listopada ubiegłego roku, powodzianie musieli wykorzystać pieniądze przyznane na odbudowę. Wykorzystali. Ale cegły i pustaki, z których zbudowane są ich domy, nie zrozumiały terminów i nie wyschły zgodnie z zarządzeniami urzędników. W wielu domach popękały ściany i sufity, ponieważ nanoszone pośpiesznie tynki i farby na mokry budulec nie chcą się trzymać. Oczywiście sprawozdania kipią od liczb wykazujących troskę władz o los nieszczęśników, a w rzeczywistości klapa.
Ludzie na Powiślu zmienili się i nadal zmieniają. Czasem na gorsze, bo jeden sąsiad poradził sobie lepiej, a drugi gorzej, więc żagiew zazdrości bucha szybko. Na lepsze, bo wielu skrzyknęło się w grupy samopomocowe i wzajemnie się podpierają przy pracach.
Pamiętam o wszystkich – ponad 700 – ludziach z całej Polski (i nie tylko), którzy nie pozostali obojętni wobec zeszłorocznej klęski (Ech, Chodlik!). Bez was byłoby tam dziś dużo gorzej. A ludzie pamiętają Was, Wasze ręce, buzie i buźki, kombinezony i gumiaki, młotki i kilofy, a także pneumatyczne wiertarki i taczki pełne gruzu.
To było najlepsze, co mogliśmy Rok Temu zrobić. Zrobiliśmy.